Jesteś tutaj:
Co "orliki" robią z Polską?
Dodano: June 8, 2011
"Z perspektywy Warszawy to może wydawać się śmieszne, ale w małych miejscowościach powstanie w miarę estetycznego miejsca jest superwydarzeniem" - mówią "Gazecie Wyborczej" Aleksandra Gołdys i Maria Rogaczewska". 21 maja 2011 roku w Gazecie Wyborczej został opublikowany wywiad Co „orliki” robią z Polską? z Aleksandrą Gołdys i Marią Rogaczewską - socjolożkami zaangażowanymi w Projekt Społeczny 2012 przy Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Rozmowę przeprowadziła Aleksandra Klich. Zachęcamy do zapoznania się z treścią artykułu.
Co "orliki" robią z Polską?
Z perspektywy Warszawy to może wydawać się śmieszne, ale w małych miejscowościach powstanie w miarę estetycznego miejsca jest superwydarzeniem - mówią "Gazecie Wyborczej" socjolożki Aleksandra Gołdys i Maria Rogaczewska
Aleksandra Klich: W Polsce brakuje dróg, żłobków, przedszkoli, kanalizacji, a rząd buduje nam prawie dwa tysiące orlików. Nie ma ważniejszych wydatków niż boiska dla dzieci?
Aleksandra Gołdys: Zawsze można znaleźć pilniejsze wydatki niż sport i rekreacja. Gdyby pani wiedziała, co "orliki" robią z Polską!
Przebadałyście, jak funkcjonuje kilkadziesiąt z nich. I co robią?
A.G.: Likwidują istotny deficyt polskiego życia społecznego: brak bezpłatnych przestrzeni, w których możemy być razem.
W socjologii takie wspólne przestrzenie określa się mianem "trzeciego miejsca" - bo pierwszy jest dom, a druga praca. Socjolog Ray Oldenburg opisuje, jak te "trzecie miejsca" są ważne dla harmonijnego rozwoju społecznego: dzięki nim oliwią się więzi społeczne, utrwalają ważne dla nas wartości, przywiązanie do lokalnej wspólnoty, dochodzi do wymiany pomysłów, idei. Rozwijają się postawy obywatelskie.
"Orliki" nie rozwiążą problemu braku przedszkola, ale mogą na dwie godziny dać mamom wolne, a ze spotkań rodziców przy orlikowej siatce może urodzić się prężne stowarzyszenie, które zalobbuje na rzecz żłobka. Więcej wyobraźni!
Proszę pojechać na polską wieś, tam jeszcze niedawno jedynym miejscem, gdzie można się było spotkać, była ławka na przystanku, gdzie chłopaki palili papierosy i pili piwo. A teraz w wielu wsiach, miasteczkach jest "orlik", gdzie nie tylko można pomachać nogami i potrenować piłkę. Przychodzą matki z niemowlakami, żeby pospacerować, ale i większe dzieci, które nie grają w piłkę. My to widziałyśmy!
Jeśli dzieci nie grają w nogę na "orlikach", to po co przychodzą?
A.G.: Choćby po to, żeby odrobić lekcje w przyjemnej, estetycznej przestrzeni albo po prostu popatrzeć, jak inni grają, i pogadać. W polskich wsiach „orlik” to często jest jedyna świetlica.
Są przecież domy kultury, biblioteki.
A.G.: - Byłam ostatnio w wyremontowanym domu kultury. Wójt z siebie bardzo dumny, a w środku beton i zimne kafle, sama nie wytrzymałabym tam dłużej niż kwadrans. Wcale mnie nie dziwi, że młodzi wolą „orlik”, gdzie jest świeże powietrze, trawa i drzewa, od takiego domu kultury, który ma dla nich ofertę: recytujemy wiersze.
Maria Rogaczewska: - Większość wiejskiej infrastruktury, która przez kilkadziesiąt lat cywilizowała ludzi - bibliotek, remiz, świetlic - jest potwornie zaniedbana. Przez ostatnie lata nikt się tym nie zajmował, bo rolnictwo się zmienia, wieś się wyludnia, więc po co? A tam ciągle mieszkają ludzie! Podczas naszych badań (patrz ramka) spotkaliśmy wykształconych młodych ludzi, którzy nie mają gdzie pracować, gdzie się spotykać. Wiejskie organizacje pozarządowe gnieżdżą się w ruderach, a fantastyczne bibliotekarki, które za sprawą Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego i Fundacji Gatesów rozbudowują ofertę bibliotek, siedzą w kurtkach, bo nie ma na ogrzewanie ani na nowe okna.
Chciałabym, żeby w strategiach rządu, który tak dużo mówi o człowieku, znalazły się rozwiązania wynikające z przekonania, że człowiek żyje w konkretnej przestrzeni. Ludzie, także ci mieszkający na wsi, chcą być dumni z miejsca, w którym żyją. "Orliki" powinny być początkiem zmian.
Zmodernizują wieś?
M.R.: - „Orlik” działa jak „ładny balkon". Tak socjologowie nazywają efekt naśladowania tego, co ładne, w przestrzeni: wystarczy w brzydkim, zaniedbanym bloku jeden zadbany balkon, a po nim pojawiają się następne.
Byłam w miejscowości, w której gdy obok chylącej się ku upadkowi szkoły wybudowano "orlik", jej dyrekcja i gmina pomyślały: to boisko takie ładne, trzeba zrobić coś z naszą brzydką szkołą. I zabrały się najpierw za chodniki wokół szkoły, potem remont budynku.
A.G.: - A ja w Bytomiu na Górnym Śląsku zobaczyłam, jak „orlik” zmienia miasto niszczone przez szkody górnicze. Gdy tam powstał, gmina zrewitalizowała sąsiedni park, zatrudniła świetnego animatora i przychodzą tłumy. To niesamowite, zapadnięte miasto, smutni urzędnicy i tętniące życie na „orliku”.
Wierzę, że ten "orlik" zarazi swoją energią miasto.
Nie dla każdego?
Jednak "orliki" miały być za darmo i dla każdego. Teraz co rusz słychać, że wprowadzane są opłaty za korzystanie z nich.
M.R.: - Nie ma niczego za darmo. Utrzymanie „orlików” kosztuje, i to dużo. Słyszymy o tym od tych, którzy nimi administrują: szkół lub gminnych ośrodków sportowych. Państwo na razie im pomaga - zresztą pewnie nie będzie tak zawsze - jednak większość to oni płacą.
Polacy przywiązują do sportu coraz większą wagę, więc na niektórych "orlikach", gdzie jest oświetlenie, ludzie ćwiczą do 22. Trzeba było wprowadzić terminarz zajęć. Pierwszeństwo mają dzieci i to one powinny korzystać z "orlików" absolutnie za darmo. Tym bardziej że większość z nich to dzieci wiejskie, często bardzo biedne. Od animatorów opiekujących się boiskami wiele razy słyszeliśmy, że najbardziej przydałyby się im pieniądze na buty, żeby chłopaki miały w czym grać w nogę.
Ale jeśli, powiedzmy, po godzinie 19, gdy dzieci są już w domu, z "orlika" chcą korzystać panowie, którzy pracują w pobliskiej fabryce, to nie rozumiem, dlaczego nie mieliby za to płacić. 50 zł na miesiąc za możliwość pogrania z kumplami w dobrych warunkach to chyba nie jest dużo? A pieniądze z opłat na pewno przydałyby się gminom, które za chwilę same, już bez pomocy państwa, będą musiały poradzić sobie z utrzymaniem "orlików". Albo na kupno butów dla dzieciaków. Albo na piłki.
Dlatego denerwują mnie medialne histerie, że za "orliki" trzeba płacić. "Orlik" powinien rzeczywiście być miejscem dla wszystkich, miejscem, gdzie nie ma barier korzystania, szczególnie w Polsce, gdzie uprawianie sportu skomercjalizowało się i za wszystko trzeba płacić. Ale musimy być realistami: to, co jest barierą dla kilkulatka z ubogiej rodziny, nie musi być barierą dla dorosłego mężczyzny.
Wolałabym, żeby ministerstwo powiedziało gminom wprost: macie "orliki", a teraz usiądźcie i wspólnie zastanówcie się, jak je utrzymać. Jak zorganizować na nich zajęcia, jak poszerzyć ofertę.
A.G.: - „Orlik” to świetna szkoła uczenia się rzeczy najprostszych, np. promocji. Animator siada z kumplem i wymyślają, że dla internautów trzeba założyć profil na Facebooku czy dać informację na gminnym portalu, dla starszych - plakat na słupie.
Zresztą animator, czyli człowiek, który zorganizuje zajęcia, zaplanuje je, poprowadzi, to klucz do sukcesu "orlika". Bez niego nawet najpiękniejsze boiska czy sale gimnastyczne będą świeciły pustkami.
Pamiętam, jak przyjechaliśmy kiedyś do miejscowości, w której na "orliku" nie było jeszcze animatora. Dzieci szalały z radości, że chcemy z nimi pograć, i pytały, kiedy znowu wrócimy. Animator to lider społeczny, powinien być równie ważny jak wójt i proboszcz.
Być może z biegiem czasu, gdy jako społeczeństwo dorośniemy do wolontariatu, przestaniemy postrzegać wolontariuszy jako frajerów, znajdą się też ludzie, którzy na dwie, trzy godziny zajmą się dziećmi na "orlikach" za darmo.
Równy dla wszystkich - w założeniach - program budowy boisk utrwala cywilizacyjny i polityczny podział kraju. Na północy i zachodzie na gminę przypada jeden "orlik", na wschodzie i południu - pół. "Orliki" chętniej stawiają gminy z regionów głosujących w ostatnich wyborach na PO; o połowę mniej - samorządy z województw, gdzie silny jest PiS. Dlaczego?
M.R.: - Odpowiedź jest prosta. Samorządy ze ściany wschodniej mają mniejsze dochody. Jest tam na ogół mniejsze zaludnienie i znacznie mniej firm płacących podatki, dlatego też ich możliwości inwestycyjne są mniejsze. Wydaje nam się, że nie ma to wiele wspólnego z preferencjami wyborczymi, a więcej z faktem, że pewne samorządy potrzebują znacznie większego wsparcia z centrum niż inne.
Nie jest tak, że z "orlików" korzystają głównie dzieci, które mają dobre trampki i rodziców, którzy przywiozą je na zajęcia?
MR: Nie. Z badań wyszło nam, że to miejsce przeciwdziała podziałom społecznym. Po „orlikach” biegają głównie dzieci z podstawówek, dla których jeszcze nie ma znaczenia, w jakich trampkach i spodenkach ćwiczą.
Jest natomiast niebezpieczeństwo, że na "orliki" usytuowane w centrum wsi nie dojadą dzieci z odległych sołectw albo z zaniedbanego centrum miasta na odległe osiedle. Jeśli gmina nie zorganizuje dla nich dojazdu, może być problem z pogłębianiem nierówności.
Zarosną trawą?
No i jest problem dziewczynek, które z "orlików" rzadko korzystają.
A.G.: - Niestety. „Orliki” na razie utrwalają podziały płciowe w społeczeństwie. Kojarzone są z piłką nożną, która jest w znacznej mierze „męska”. W naszym badaniu spotkaliśmy jednak kilku animatorów, którzy mieli pomysł, jak zachęcić dziewczynki do korzystania z „orlików”, np. proponując grę w tenisa, koncentrując więcej uwagi na siatkówce, tworząc specjalne drużyny dla dziewczyn. Ale częsta jest postawa: u nas dziewczyny mogą machać pomponami, bo one i tak interesują się głównie tipsami. Zresztą w orlikowych materiałach wydawanych przez Ministerstwo Sportu do niedawna nie było żadnej dziewczynki. Ostatnio ucieszyłam się, bo na jakimś zdjęciu znalazłam premiera Tuska na „orliku” dekorującego medalami... dziewczynki!
Cudownie byłoby, gdyby dobrze zastanowić się nad ofertą skrojoną pod dziewczynki, zarówno w stronę kobiecej czy mieszanej drużyny piłkarskiej, jak i zajęć fitness dla tych dziewczyn, których po prostu piłka nie interesuje.
Problem w tym, że wiele zależy od animatorów zatrudnianych przez szkolny związek sportowy, a to mężczyźni, dla których sport to młodzi faceci biegający za piłką. Rzadko myślą o sporcie jako o prewencji społecznej, części zdrowia publicznego, o tym, że sport powinny uprawiać również kobiety, niepełnosprawni, ludzie starsi.
Ludzie nam mówili, że odkąd mają "orlika", to jest więcej imprez, festynów w gminie, bo sołtys ma je gdzie robić. Im biedniejsza gmina, dalej od szosy, tym "orlik" jest większym błogosławieństwem. Ludzie częściej się spotykają, coś się dzieje. I dostali coś, za co muszą być odpowiedzialni.
"Orliki" są wspólnym dziełem państwa (centrum) i samorządu. Czy nie ma więc problemu z traktowaniem "orlików" jak daru od państwa, którym państwo powinno się zająć? Bezradne gminy nie będą wiedziały, skąd wziąć pieniądze na ich utrzymanie, bezradni animatorzy nie będą wiedzieli, jak zorganizować zajęcia?
M.R.: - Może tak być, jeśli poprzestaniemy na triumfalnym ogłoszeniu, że zbudowaliśmy 1658 boisk, a nie powiemy, po co nam one.
"Orlik" to dobro wspólne, które łatwo stracić, jeśli nie będziemy się nim zajmować. FIFA wybudowała w Afryce stadiony, ale jak przestała na nie dawać pieniądze, to zarosły trawą. A przed mistrzostwami Europy wybudowano w Portugalii stadiony, które dziś, opustoszałe, straszą ruiną.
Żeby nasze "orliki" nie zarosły trawą, musimy nauczyć się ze sobą współpracować.
AG: - Niestety, przyjeżdżamy do małej miejscowości, tam trzy organizacje samorządowe, które nigdy ze sobą nie rozmawiają. A przecież jeśli animator - działacz sportowy - chce zorganizować turniej dla niepełnosprawnych dzieci, musi się dogadać z organizacją, która się tymi dziećmi zajmuje. Więc ciągle powtarzamy: usiądźcie razem, rozmawiajcie.
I coraz częściej się to udaje, bo mentalność ludzi zmieniła się, i to na trwałe. Już wiedzą, że państwo nie zrobi wszystkiego za nich. Gdy syn przychodzi i mówi: - Fajnie mi się gra na tym "orliku", to ojciec zrobi wszystko, żeby grał dalej, a nie wrócił z papieroskiem na przystanek. Więc jak nie będzie na murawę pieniędzy, rodzice pójdą do sołtysa i powiedzą: - Założymy stowarzyszenie, pomożemy. Tak jak wtedy, gdy padały szkoły, a nauczyciele z rodzicami skrzykiwali się, żeby je ratować.
Potrzeba wymusza takie konstruktywne, samoorganizujące zachowania. Wójt powinien zaprosić do konsultacji w sprawie "orlików" i organizacje pozarządowe, i szkoły, i przedszkola, i kościół.
Niedoróbki
Nie wierzę, że podczas swoich badań nie natknęłyście się na "orliki", które działają fatalnie.
A.G.: - Fatalnie - nie, ale przeciętnie - tak. Czasami nie sprawdza się oddawanie „orlików” szkołom. Bywa, że dyrektorzy traktują je jak podległe sobie placówki - boją się, że ktoś może im zagrozić, więc zamykają je, wprowadzają kamery. Społeczność wsi, miasteczka czy osiedla uznaje więc „orlika” wyłącznie za szkolne boisko i kończy się idea orlikowej otwartości.
Niedobrze jest, gdy stawia się - a zdarza się tak na boiskach administrowanych przez gminne ośrodki sportowe - wyłącznie na wyczyn, ale niedobre jest również to, że na "orlikach" zgodnie z wytycznymi ministerstwa nie mogą grać wiejskie kluby sportowe. Wiadomo, trudno, by na "orliku" trenowała Polonia Warszawa, ale dlaczego nie mogą pograć chłopcy z dziesiątej ligi?
Czasem "orliki" są niefortunnie usytuowane np. przy trasie szybkiego ruchu, i dlatego jest tam niewielu gości.
W amerykańskich filmach na boiska, gdzie dzieci grają w futbol, przychodzą całe rodziny i wszyscy radośnie kibicują. Na "orlikach" możemy o tym jeszcze pomarzyć.
A.G.: - W rekomendacjach, które po badaniach przygotowałyśmy dla ministerstwa, jest zalecenie, by wokół „orlików” gminy postawiły ławki. Na razie „orliki” są ogrodzone wysokim płotem ze wszystkich stron i wyglądają trochę jak statki kosmiczne.
Jak będą ławki, przyjdą kibice.
M.R.: Istnieją nie tylko amerykańskie, ale i europejskie wzory wykorzystania sportu dla budowy więzi społecznych. Działania takie na małych boiskach podejmują Niemcy, na przykład niemiecka organizacja Streetfootballworld, z którą zaczęłyśmy współpracować, poszukując wiedzy o społecznym wymiarze sportu. Tego typu projektem jest też projekt Spółki PL.2012 „Włącz się”.
Jeśli będą kibice, to zrobią dym.
A.G.: - Nie sądzę. Na „orlikach” ćwiczą dzieci, amatorskie drużyny, nie ma paliwa na takie ekscesy, jakie są na meczach ligowych. Za to można urządzić tam fajną szkołę kibicowania.
Teraz rząd proponuje samorządom budowanie białych "orlików" - czyli lodowisk, a potem astrobaz, czyli obserwatoriów astronomicznych w każdej szkole. To dobry pomysł?
M.R.: - Eee, lepiej by skończyli porządnie sprawę „orlików”, tych, które już są. Jest z nimi jeszcze mnóstwo pracy.
Zrównoważony rozwój polega na tym, że bada się wpływ inwestycji w wymiarze społecznym, ekonomicznym, środowiskowym i zastanawia się, co zrobić, żeby ten wpływ był jak najlepszy. Trzeba zmierzyć, ile w związku z "orlikami" przybyło nowych inicjatyw społecznych, czy wzmocniły się organizacje społeczne. "Orlik" jest zaczynem, trzeba wiedzieć, jakie wywołał procesy. Niestety, u nas tego wpływu się porządnie nie bada. Panuje kult zmasowanego wydawania pieniędzy na "twarde" projekty, ale nie do końca myśli się o wszystkich tego konsekwencjach, zwłaszcza ekologicznych i społecznych.
Rozmawiała Aleksandra Klich
*Aleksandra Gołdys
- socjolożka, pracuje w Projekcie Społecznym 2012 prowadzonym przez Instytut Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się społecznymi korzyściami, jakie możemy osiągnąć dzięki organizacji mistrzostw Europy w piłce nożnej. W ramach projektu prowadzi badania nad sportem i wolontariatem sportowym.
** Maria Rogaczewska
- socjolożka, trenerka organizacji pozarządowych, asystentka w Instytucie Socjologii UW, członkini Zespołu Laboratorium WIĘZI, współtwórczyni Projektu Społecznego 2012. Zajmuje się badaniami z zakresu socjologii religii, społeczeństwa obywatelskiego i kapitału społecznego
2012 ORLIKÓW
Program „Moje boisko - Orlik 2012” zakłada, że w każdej polskiej gminie powstanie ośrodek sportowy, z którego każdy Polak będzie mógł korzystać za darmo. W jego skład ma wchodzić boisko do piłki nożnej i tzw. boisko wielofunkcyjne (do koszykówki lub siatkówki), sanitariaty i szatnia. Na budowę „orlików” składają się Ministerstwo Sportu, samorząd wojewódzki i gminny. Państwo dopłaca też do eksploatacji. Powstało ich do tej pory 1,5 tys. Przed wyborami parlamentarnymi ma być otwarty symboliczny 2012., a za rok przybędzie kolejnych 200. Według rządu przez statystycznego „orlika” przewija się miesięcznie tysiąc osób.
20 ZBADANYCH ORLIKÓW
Badanie „Moje boisko - Orlik 2012" - szansą na rozwój aktywności społecznej" było prowadzone przez Projekt Społeczny 2012 Instytutu Socjologii UW jesienią 2010 roku. Objęło 20 miejsc - na wsi i w miastach, w których boisko „orlik” działało co najmniej rok. Badaczom chodziło o to, by przyjrzeć się mechanizmom ich funkcjonowania w społecznościach. Rozmawiali z mieszkańcami, samorządowcami, animatorami oraz zarządzającymi „orlikami”. Szukali barier w dostępie do boisk, odtwarzali ich znaczenie dla lokalnej społeczności, pytali o słabe i mocne strony boisk. Celem badania było wypracowanie rekomendacji, które posłużyć mogą za wyznaczenie zmian w zakresie społecznej strony funkcjonowania „orlików”. Badanie współfinansowało Ministerstwo Sportu i Rekreacji.
cały tekst:
http://wyborcza.pl/1,76498,9638464,Co__orliki__robia_z_Polska_.html